Polityka cookies   

Uwaga! Niniejsza strona wykorzystuje pliki cookies. Informacje uzyskane za pomocą cookies wykorzystywane są głównie w celach statystycznych. Pozostając na stronie godzisz się na ich zapisywanie w Twojej przeglądarce.

O mnie

Kiedy robimy to, co kochamy, przekazujemy innym całą naszą pasję i mnóstwo pozytywnej energii, by wzrastali razem z nami

Jak poznałem KIKO i mojego nauczyciela

Cześć,

Jestem Marcin Kuś.
Jestem jedynym oficjalnym Masterem of KIKO w Europie. Posiadam wyłącznę licencję nadaną przez Seirin KIKO Japan w imieniu rządu japońskiego. Jestem Ambasadorem Ohenro.

A zdarzyło się to tak:

Na początku 2019 roku wyruszyłem w podróż na Alaskę. Pierwszą część podróży miałem pokonać koleją transsyberyjską, a drugą samolotem. Plan był prosty. Końcówkę zimy spędzić w Rosji, a z początkiem wiosny ruszyć dalej. To był czas, w którym intensywnie poszukiwałem przewodnika duchowego. Kogoś kto pomógłby mi zrozumieć i opanować dary, jakie w sobie odkrywałem. Sądziłem, że potrzebuję nauczyciela, który podpowie mi jak wykorzystać mój potencjał do pracy z energią i drugim człowiekiem. Nie wiedziałem wówczas, że to nie ja miałem znaleźć nauczyciela, a nauczyciel miał znaleźć mnie, bo to czego szukamy pojawia się przed naszymi oczami dokładnie wtedy, gdy przestajemy szukać, a zaczynamy słuchać siebie i świata.

 

Już na samym początku mojej podróży wszechświat próbował skierować moją uwagę w zupełnie innym kierunku. W Moskwie poznałem Leo - chorwackiego fotografa, z którym spędziłem około dwóch tygodni w pociągu kolei transsyberyjskiej. Byliśmy jedynymi obcokrajowcami w wagonie, a podczas wspólnie spędzonego czasu, Leo opowiedział mi o planowanej pielgrzymce na wyspie Shikoku obejmującej 88 świątyń buddyjskich. 1200 km pieszej wędrówki miało zająć około sześciu tygodni. Byłem pod wielkim wrażeniem jego opowieści, ale nie zdawałem sobie sprawy z tego, że była ona kamieniem węgielnym odpowiedzi, których tak bardzo poszukiwałem.

 

Rozdzieliliśmy się w pobliżu Bajkału. Sama jego opowieść, choć rozbudzała moją wyobraźnię nie była w stanie zmienić moich pierwotnych planów.  Leo kontynuował swoją podróż, a ja udałem się na wyspę Olchon na Bajkale, gdzie spędziłem około tygodnia i gdzie trafiłem na szamana, który dostrzegł mój potencjał, uznał jednak, że nie może zostać moim nauczycielem. To spotkanie uświadomiło mi, że zamiast szukać wskazówek poza sobą, powinienem wsłuchać się w siebie, podążać za sercem i intuicją, która jest najlepszym doradcą w nieustannych poszukiwaniach prawdy o sobie samym.

 

Postanowiłem kontynuować podróż na Alaskę, ale wszechświat ponownie zasugerował, że patrzę w niewłaściwym kierunku. Okazało się bowiem, że nie dotrę tam bezpośrednio z Władywostoku i czeka mnie przesiadka w... Japonii. Niezwykły zbieg okoliczności będący jednym z tych bardzo wyrazistych sygnałów szepczących, że świat ma nam znacznie więcej do zaoferowania niż nam się wydaje. Wtedy bardzo mocno poczułem, że powinienem przyjrzeć się temu głębiej, bo wszystkie dotychczasowe sploty wydarzeń pchały mnie w jednym kierunku, a tak wyrazistych znaków nie powinno się ignorować.  Wiedząc, że Leo będzie w Tokio postanowiłem dołączyć do niego i wspólnie z nim ruszyć na wyspę Shikoku.

 

Na miejscu około 15 km od pierwszej świątyni Leo niespodziewanie podjął decyzję o powrocie do domu. Jego decyzja wzbudziła we mnie wiele wątpliwości, ale pomyślałem, że warto dać szansę przeczuciom i intuicji. Postanowiłem więc wyruszyć samodzielnie i wrócić do pierwotnego planu dotarcia na Alaskę jeśli w ciągu kilku dni uznam, że tak należy uczynić. Leo był jak drogowskaz, który pojawił się na mojej drodze właśnie po to, by skierować moje stopy na odpowiednią ścieżkę, ale ostatecznie decyzja o podjęciu wędrówki należała do mnie. Chciałem sprawdzić dokąd mnie to doprowadzi, co czeka tam, gdzie sam nie zamierzałem się znaleźć, a dokąd absolutnie wszystko wokół zdawało mnie kierować.

 

Pierwsze z 88 świątyń zrobiły na mnie duże wrażenie, ale spodziewałem się, że pielgrzymka  powiedzie przez górzyste tereny. Zamiast tego wędrowałem od miejscowości do miejscowości trasą, która nie miała wiele wspólnego z moimi wyobrażeniami. I choć w pierwszych dniach dołączyła do mnie Najma z Belgii i Alice z Hong Kongu mój zapał stopniowo opadał. Piątego dnia, gdy zlani potężną ulewą suszyliśmy się w niewielkim sklepiku przy stacji kolejowej uznałem, że to jednak nie dla mnie i czas wracać do Tokio, by ruszyć na Alaskę. Wówczas Najma powiedziała, że zrezygnowanie w tym miejscu byłoby wielkim błędem, bo właśnie teraz mamy wkroczyć w rejon górski, oddalony od zabudowań i zaproponowała, bym dał sobie jeszcze kilka dni na podjęcie ostatecznej decyzji. Wszechświat czuwał. Czułem to bardzo mocno. Nie był jak nachalny ster, który każe płynąć prosto. Był raczej jak uważny przewodnik, którego zadaniem jest jedynie wskazać drogę.

 

W trakcie dalszej wędrówki Najma z powodu kontuzji zmuszona była przerwać pieszą pielgrzymkę i kontynuować ją autobusami i autostopem, a ja pozostałem z Alice, z którą przebyłem większość wędrówki, a która na pewnym etapie również odłączyła się ode mnie. Los połączył nasze ścieżki ponownie przy jednej z kolejnych świątyń, gdzie poznaliśmy pielgrzyma imieniem Shinji. Shinji szukał zagubionego szczęścia, woli życia, siły i odwagi, by sięgać po każdy kolejny dzień z uśmiechem. Nasze ścieżki połączyły się, bo obaj tego potrzebowaliśmy. Wielu pielgrzymów podejmowało się pielgrzymki z jakąś konkretną intencją, a ja podróżowałem... bo czułem, że to właściwy czas i miejsce, bo chciałem dowiedzieć się, co czeka mnie po drugiej stronie tej historii. To spotkanie było początkiem wspólnej, dalszej wędrówki naszej trójki.

 

Podążaliśmy wspólnie do kolejnych świątyń ciesząc się wzajemną obecnością i czerpiąc garściami wszystko to, co odkrywaliśmy w sobie i wokół siebie. Któregoś z kolejnych dni zatrzymaliśmy się na nocleg na niewielkim parkingu. Rankiem pojawił się na nim niewielki van, z którego wysiadł staruszek  z szeroko wygolonym irokezem na głowie i conchą w dłoniach. Tkwiło w nim coś magnetyzującego. Czułem to bardzo mocno, nie zdając sobie sprawy z tego, że miał okazać się później nie tyle drogowskazem, co ostateczną odpowiedzią, której tak bardzo szukałem. Na moją prośbę zagrał na conchy, a to krótkie spotkanie było niczym preludium do finału moich poszukiwań. Kiedy później ruszyliśmy w dalszą wędrówkę po raz pierwszy poczułem się jakbym był w domu. Rejon wyspy, w którym wkroczyliśmy bardzo przypominał Kotlinę Kłodzką. Góry, doliny, lasy i coś, co trudno opisać, co sprawiało, że czułem się zaopiekowany.

 

Wieczorem dotarliśmy do niewielkiej wioski, w której mieliśmy nocować. Wybraliśmy się do sklepu położonego po jej drugiej stronie, a w drodze tam nastąpił jeden z tych niezwykłych splotów wydarzeń, które stanowią żywy dowód połączeń jakie istnieją między nami wszystkimi. Przechodząc przez jedno z przejść dla pieszych usłyszałem dźwięk klaksonu i spojrzawszy w stronę kierowcy zobaczyłem tego samego staruszka z irokezem. To był ten moment, gdy zdajesz sobie sprawę z tego, że nasze ścieżki plotą się w sposób nieobejmowalny zwykłą logiką, że pomiędzy ludźmi istnieje coś więcej, co nas wszystkich łączy i spaja. Zrobiliśmy zakupy i wróciliśmy na parking, gdzie mieliśmy nocować, a przed wieczorem podeszła do nas zupełnie obca kobieta i stwierdziła, że wie, iż jesteśmy pielgrzymami, że podróżuje wraz z rodziną i mężem i zapraszają nas na kolację. Chwilę po tym na parkingu pojawił się staruszek z irokezem.

 

Shinji naturalnie wszedł w rolę tłumacza. Staruszek znając trasę pielgrzymki zauważył, że jesteśmy mocno zmęczeni i powiedział, że może nas wzmocnić. Nie rozumiałem, co mógłby dla nas zrobić, ale z zaciekawieniem obserwowałem jak pochylił się nad Shinjim, który z nas wszystkich był najbardziej zmęczony długimi odcinkami pokonywanymi każdego dnia. To co się wówczas wydarzyło było dla mnie zaskoczeniem, bo staruszek przykładał dłonie do ciała Shinjego i wykonywał jakieś ruchy, a twarz Shinjego z każdą chwilą coraz bardziej się zmieniała. Nie miałem wtedy pojęcia, co się działo, co ten człowiek robił, ale widziałem jak zmęczenie opuszcza ciało Shinjego, rozluźnia się, relaksuje i napełnia dobrą i ciepłą energią. Próbowałem dowiedzieć się, co to był za rytuał, ale gdy staruszek podszedł do mnie stwierdził, że przy mnie nie ma co robić, że mam wszystkie czakry otwarte. Dotykając moich pleców zauważył tylko, że jedynym miejscem, które wymaga pracy jest to pomiędzy łopatką, a kręgosłupem i faktycznie bywało, że odczuwałem tam ból. To było absolutnie niezwykłym doświadczeniem, bo ów człowiek zdawał się czytać ludzkie ciało z niesamowitą łatwością i precyzją zarazem. Jakby przenikał swoim wzrokiem materię i docierał do jej pierwotnej natury używając do tego swoich dłoni.

 

Podczas późniejszych rozmów przy kolacji miałem wrażenie, że zwracał na mnie uwagę. Powiedział nawet, że "to wszystko przeze mnie" na co zareagowałem jedynie przytaknięciem. W tamtym czasie przyjmowałem pozycję obserwatora, osoby, która nie podważa tego, co widzi, ale jednocześnie stara się to poznać, przyjąć i oswoić w sobie nową wiedzę i nowe doświadczenia. Był to człowiek bardzo tajemniczy, ale jednocześnie zdawał się dysponować wiedzą, której bardzo potrzebowałem. I on chyba to wyczuł, bo powiedział, że "To było nasze przeznaczenie, my mieliśmy się spotkać” i jeśli będę chciał może mnie nauczyć technik, którymi się posługiwał, ale to nie jest właściwy czas, teraz jest czas na dokończenie pielgrzymki. Zostawił mi swoją wizytówkę, a kolejnego dnia, w dniu urodzin Alice zaprosił nas do onsenu i zaproponował byśmy tego dnia odpoczęli.

 

Kontynuowaliśmy naszą pielgrzymkę, a ja coraz wyraźniej dostrzegałem, że dokładnie w momencie, w którym przestałem usilnie szukać odpowiedzi, te odpowiedzi zaczęły znajdować mnie, a moje losy splotły się z losami wielu ludzi ofiarowując mi fragment po fragmencie dokładnie to, czego najbardziej potrzebowałem. Może zatem czasem warto "puścić" to, czego usilnie się chwytamy i pozwolić życiu po prostu płynąć. Cieszyć się każdą chwilą nie pozwalając sobie na rozrastanie się nadmiernych oczekiwań wobec tego, co przynosi nam los.

 

Sama pielgrzymka zmieniła nie tylko moje życie. Shinji również odnalazł dokładnie to czego szukał. Spokój ducha, siłę i motywację do tego, by cieszyć się każdym kolejnym dniem. Nasza więź stała się początkiem wspaniałej przyjaźni i fundamentem mojego późniejszego, kolejnego wyjazdu do Japonii. Po powrocie do Polski postanowiłem wylecieć do USA w roli przewodnika i jeszcze w trakcie trwania tej podróży skontaktował się ze mną Shinji. Przekazał, że ów staruszek - Sensei czuje, że nadszedł właściwy czas na rozpoczęcie nauki KIKO. Jednakże ponowna podróż do Japonii wiązała się z dużymi kosztami, których nie byłem w stanie pokryć i odparłem, że wydaje mi się, że w związku z tym mój powrót do Japonii będzie musiał zaczekać. Wówczas Shinji powiedział, że nasza wspólna pielgrzymka skierowała jego życie na ścieżkę, której poszukiwał i chciałby uczynić to samo dla mnie. Zaproponował pokrycie kosztów mojej podróży do Japonii, bo czuł, że skoro Sensei odezwał się teraz, to właśnie teraz powinienem do niego jechać.

 

Nauka KIKO pod czujnym okiem Sensei’a nie była tylko nauką masażu. Była przede wszystkim nauką pracy z energią. Otworzyła mi oczy na to, iż to, co od bardzo dawna czułem jest nie tylko darem, ale i odpowiedzialnością. Kiko okazało się odpowiedzią na moje poszukiwania metody pracy jednocześnie z ciałem i duchem. Daje możliwość pomagania innym, uwalnia ich od bólu i przywraca im równowagę, a to daje więcej niż spodziewałem się dostać.

Kiedy uważnie obserwujemy rzeczywistość znajdujemy to, czego pragniemy